Jak każdy amator ogrodnictwa powinnam na jesień pochylić się nad mijającym rokiem. Powinnam ocenić jak on wyszedł mi w ogrodzie. Powinnam też ocenić jak on wyszedł mi życiowo. Jeszcze kopę lat wcześniej właśnie gdzieś w okolicy końca roku robiłam podsumowanie roku. Chyba od zawsze lubiłam je robić, autorefleksja z receptą na przyszłość.
Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu (Marcel Proust)
Za oknem właśnie szaleje huragan Bart. W tym pogodowym bezruchu pomyślałam, że pora napisać kolejny post na bloga w ramach moich Notes from Cottage Garden.
Ten rok przyniósł mi przede wszystkim zmianę miejsca zamieszkania. Zamknięcie roku jest przez to dla mnie jeszcze bardziej ciężkie. To trudniejsze niż by się wydawało. Dlatego ciężko mi dokonać typowego podsumowania i rozpisać się na temat tego, co nie jest już moje. Nie mogę jednak całkowicie wymazać tych minionych miesięcy, tylko dlatego iż zmienił się adres. Mój wiejski ogród nadal istnieje ale w nowej postaci. Miałam sporo oczekiwań wobec tego roku, tymczasem sprawy i tak poszły swoim biegiem.
Najlepsza pora roku- wiosna
Dla mnie osobiście zawsze będzie to lato, urodziłam się w lipcu i zwyczajnie obfitość zieleni najbardziej mi odpowiada. Jednak rok 2025 należał do wiosny. Zdecydowanie to była wyjątkowa pora roku, przede wszystkim dlatego iż statystycznie okazała się najbardziej sucha od ponad siedemdziesięciu. Dla mnie za to była ona pełna zachwytu. Zachwycało mnie kipiące kwiecie drzew, czerwień moich tulipanów i kształt żonkili. Żonkile jak nigdy stały jak żołnierze w ogrodzie od lutego aż do końca maja. To dość istotny fakt, bo zazwyczaj w Anglii wiosna potrafiła być dość przewrotnie mokra i raczej mało przyjemna. Tymczasem w tym roku bardzo szybko mogłam się cieszyć chwilami dla siebie w ogrodzie z kawusią i książką. Nasze piesze wędrówki rozpoczęły się dość wcześnie. Dzięki sprzyjającej pogodzie już od początku lutego byliśmy na szlaku niemal co tydzień aż po czerwiec.
Największy sukces- brak chemii i Monsal Trail
Tutaj powinnam napisać iż cały mój dawny ogród to mój dotychczasowy największy sukces ogrodniczy. Szczerze mogę być z niego dumna, na małej powierzchni stworzyłam namiastkę raju. Jednak nie chciałabym wszystkiego sprowadzać do jednego mianownika. Przyznaję, że w roku 2025 największym sukcesem w ogrodzie był brak używania środków chemicznych.
Nie jestem zatwardziałą zwolenniczką typowo ekologicznych rozwiązań. Mój ogród był bardzo mały. Zresztą ciężko byłoby mi prowadzić tego typu działania. Nie było tam nawet miejsca na założenie typowego miejsca kompostowego. Za to od pewnego czasu zaobserwowałam iż pryskanie roślin chemicznymi środkami nie dawało odpowiednich rezultatów a wręcz mnie przygnębiało. Dlatego w tym roku wzięłam rozwód z opryskami róż, mszyc czy innych owadów. Nie wiem, czy to faktycznie sprawka niezwykłej pogody ale miałam wrażenie, że wszystko było jakieś pełniejsze i piękniejsze.
Czy miałam problemy z niechcianymi gośćmi w ogrodzie ? Oczywiście, tylko zamiast zatruwać wszystko wokoło przerzuciłam się na naturalne metody i śmiem twierdzić, że ogród oddychał pełną piersią.
W ogrodzie działy się cuda. Poza ogrodowym życiem, udało nam się przejść wszystkie dziewięć wycieczek. Były one zaplanowane wzdłuż szlaku dawnych kolei Monsal Trail. Jakie to było ciekawe doświadczenie.

Wędrowanie po Peak District w ciągu kilku miesięcy było niezłą ucztą dla zmysłów. Mieliśmy okazję podziwiać ten rejon w ciągu zmieniającego się cyklu pór roku. To nauczyło mnie konsekwencji w osiąganiu określonego celu. Rezultat to oczywiście nowe miejsca. Odkrycia były większe i mniejsze. Nie wspomnę o lepszej kondycji i kolejnych kilogramach w dół na wadze.
Największe rozczarowanie – brak jesieni
Brak jesieni i związanych z nią prac ogrodniczych. Jesieni w moim ogrodniczym kalendarzu praktycznie nie było. Z zazdrością patrzyłam na zmieniające się kolory za oknem mojej starej kuchni. W sklepie odwracałam oczy od woreczków wiosennych cebul. Zamiast dokupywania ziemi kompostowej i ściółki na okres jesienno zimowy, skupiona byłam na pakowaniu naszego domu.
Jesień dla niektórych wydaje się dość przygnębiającą porą roku. Po karnawale kolorów przychodzi moment bezruchu. Następuje słota i cisza w naturze.
Dla mnie jesień to zawsze planowanie przyszłości, nie takiej dalekiej ale przynajmniej tej za kilka miesięcy. Właśnie tak wygląda proces obsadzania nowych roślin, szukanie nowych rozwiązań. Troszkę mi tego momentu zabrakło tej jesieni.
Jesienią uwielbiałam chodzić na spacery do lasu, czy moją dawną aleją dębową. Nie udało się w tym roku, zwyczajnie nie było na to czasu.
We wrześniu polecieliśmy na długo oczekiwany urlop na Dominikanę. Może kiedyś znajdę siły i czas żeby zebrać też tutaj moje relacje z tego pobytu. Zaraz potem pod koniec września trzeba było się pakować. Nie pożegnałam moich dawnych drzew, za to powitałam nowe, jeszcze bardziej dojrzałe i olbrzymie. Taki skok do przodu w czasie.

Może dlatego wciąż nie mogę uwierzyć, że już jest grudzień ?
Najlepsze momenty jak najpiękniejsze kwiaty
Takich chwil było w ciągu roku oczywiście bez liku, jednak skupię się na kilku a były to
- Czerwone tulipany, które nie tylko cudnie ożywiły ogród ale do tego kwitły bardzo długo.
- Róże i jeszcze raz róże. Zdecydowanie to był ich rok. Miałam to szczęście oglądać je w rozkwicie wiele razy w sezonie. Nie wspomnę o walorach zapachowych.
- Niebieski chabry i polne kwiaty wysiałam w znacznej liczbie w drugiej połowie wiosny, prawdziwy raj dla zapylaczy i lekkość ogrodowa.
- Cudowną mnogość polnych kwiatów podziwiałam również w czerwcu na polach i łąkach w czasie pobytu w Polsce.
- Obecność ptaków i żab w ogrodzie to był znak. Dużo większa populacja motyli także wskazywała na harmonię w moim małym ogródku.
- Dominikana i jej przyroda mnie oszołomiła. Udało mi się zobaczyć z bliska niezwykłe fregaty, pelikany i flamingi. Poszłam śladem leniwie spacerującej iguany.
- Podwójne gorące lato udało mi się przeżyć popijając lemoniadę w ogrodzie i w dominikańskim buszu.
- Przeprowadzka niektórych roślin, jaki to był widok. Na osobnej furgonetce pojechały ze mną moje cudowne róże. Hortensje bukietowe, rododendron i wiele innych kwiatów również wyruszyły w kolejny etap mojego życia.
Największy smutek, czyli co mi się nie udało
Z takich nieco mniej przyjemnych rzeczy to niestety zabiłam jednego agapanthusa, lilie afrykańskie wyhodowałam w liczbie dwóch od maluśkiego korzonka. Nie przepadają one za mrozami, stąd zazwyczaj wstawiałam je na czas przymrozków i zimy do garażu. Nie wiem co mnie podkusiło ale w przypadku jednej przykryłam ją włókniną ochronną.
To działa w przypadku, gdy roślina jest na zewnątrz i sobie spokojnie oddycha. U nas po przymrozkach przyszło ciepłe, wilgotne powietrze a ja kwiatek zostawiłam i w sumie to udusiłam w tej wilgoci.
Pojawił się mega wielki grzyb i zawalił roślinę. Niestety musiałam ją wyrzucić. Mogę tylko siebie winić za moją głupotę. Jej siostra jakby wyczuła mój smutek i zmianę. Latem obdarzyła mnie podwójnym kwitnieniem.
W przypadku smuteczków muszę też napisać też o roślinach, które zostawiałam za sobą. Nie wszystko bowiem było w donicach a nawet jeśli to nie byłabym w stanie ruszyć wszystkiego. W rezultacie zostawiałam za sobą moje pnące róże, dwie cudowne białe róże Iceberg wsadzone w grunt. Cudowne folksy, byliny letnie zostały również i mam tutaj tylko cicha nadzieję,że ktoś przyjmie je tam z otwartym sercem.




Po szcześciu latach mieszkania w Winsford czuję mały dyskomfort jeśli chodzi o poczucie stabilizacji. Nie będę się tutaj rozpisywać o naszym poglądzie na temat posiadania nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Zwyczajnie nie mamy ochoty wchodzić w kredyt hipoteczny i tyle, stąd dom wynajmujemy.
Jednak to doświadczenie zachwiało nieco moim małym światem. Gdzieś tam wybudowałam malutką relację z sąsiadami. Posiałam pewne ziarna roślinne i takie uczuciowe. A później pozostało mi tylko spakować grabki i wyjechać. To nie jest łatwe kobiety prawie pięćdziesięcioletniej.
Największe odkrycie roku, życiowe niespodzianki
Tutaj na pewno powinnam napisać o widocznej zmianie moich preferencji. Coraz bardziej cenię w roślinach naturalność. W kwiatach również szukam tego z niczym porównywalnego uroku. Nie jestem zwolennikiem pstrokatych kolorów a bardzo podobają mi się niewielkie kwiaty, z dozą delikatności. Dlatego moim odkryciem roku i totalnym zachwytem były malutkie kwiaty Evigeron Karvinskainus (po polsku – Przymiotno Karwińskiego)
Jak bardzo urzekła mnie ich delikatność, niesamowita trwałość i ten szykowny duch angielskiego ogrodu. Miałam okazję spotkać je zresztą już przy okazji wizyty w którymś z ogrodów National Trust. Pięknie prezentują się w kamiennych dużych donicach lub nawet obsadzone przy zmurszałych czasem schodach. Na pewno znajdzie się dla nich miejsce w moim drugim ogrodzie.

Z pozytywnych niespodzianek jest moja nowa sąsiadka, młoda mama dwójki dzieci Polka. Do tego moja nowa fryzjerka też okazuje się Polką. Czy w Wielkiej Brytanii spotkanie drugiego Polaka jest czymś niezwykłym? Zdecydowanie nie, jednak spotkanie go w mieścinie, gdzie poza rolnikami nie ma raczej innych expatów to już dość ciekawe doświadczenie.
Kolejne kroki, czyli plany na nowy rok
Przeprowadzka dała mi w kość nawet nie tyle fizycznie a bardziej mentalnie. Co prawda wiem,że zawsze muszę mieć dystans jeśli chodzi o wynajmowaną nieruchomość. Czy jednak można tak bezosobowo i z dystansem podchodzić do ogrodu?
W moim przypadku pewnie nigdy się to nie uda. Przynajmniej w nowym roku założyłam sobie nie angażować siebie i finansów w wielkie projekty.
Obecnie metrażowo mam nawet trzy razy więcej miejsca, nie będzie jednak to praca na większą skalę. Ostatecznie chce bardziej skupić się na zorganizowaniu nam dobrego miejsca pod wypoczynek. Planuję obsadzać trzy punkty wielkimi donicami. W donicach będą posadzone rośliny cieszące oczy i mało wymagające jeśli chodzi o pielęgnację.
Zmiana ogrodu to pewnego rodzaju emocjonalne i z pewnością uczuciowe trzęsienie ziemi. Mam wrażenie, że przechodzę teraz swoistego rodzaju zmianę. Może właśnie ta nowa i zupełnie jeszcze mi nieznana przestrzeń pozwoli mi odnaleźć zagubioną cząstkę siebie. Cząstkę, którą zostawiłam wśród pnących róż pod starym adresem.
Doświadczenie zmiany i próba odnalznienia siebie w tym całym, życiowym kołowrotku popchneła mnie pod koniec roku do pisania. To chyba dobrze, że nagle w mojej glowie rodzą się nowe plany i projekty. To oznacza, że przechodzę powoli proces samouzdrawiania i takie przejście popycha mnie do odkrywania nowych perspektyw. Pisanie zawsze działa na mnie twórczo.

Nowy rok niech przyniesie więc więcej słów zapisanych tutaj. Więcej własnych projektów, które od dawna cisnęły mi się na usta. Niech przyniesie je bez porównań i strachu.
Dla Ciebie Drogi Czytelniku również mam kilka ciepłych słów. Dziękuję za Twoją obecność. Doceniam Twoje cierpliwe znoszenie moich faz twórczego lub mniej pisania.
Niech radość zostanie z Tobą !
Zawsze !

Zostaw ślad swojej wędrówki – napisz, co Cię poruszyło