Kolejny tydzień mija, tymczasem w ubiegłym nie mogłam wydobyć z siebie jakiegoś nowego słowa na blogu.
Czyżby to skutek lata? W tym roku lato w Wielkiej Brytanii przeszło same siebie. Dni są pełne słońca, temperatura w ciągu dnia praktycznie nie spada ponizej 20C.
W ogrodzie nie mam za wiele pracy, czasem jakieś koszenie trawy, usunięcie przekwitniętych kwiatów i zrobienie miejsca nowym przyrostom. Teraz jest właśnie czas na korzystanie z jego uroków, siedzenie na ławce z książką i kawą. Kontemplacja piękna.
W sumie moglabym też usiąść i pisać, całe morze słów czeka gdzieś w głowie, jak morze kwiatów moich bukietowych hortensji. Jednak lato mnie rozleniwia, słowa nie płyną.
Trzeba mi więc wrócić do źródła, początku wszystkiego. Wtedy narodzić się może zupełnie nowa idea i myśl.
Jakieś sześć lat temu wprowadziliśmy się do tego domu. Nowe osiedle, czyste nowe ściany i ogród, którego nie ma. Dostałam zielony prostokąt pola, poprzedni właściciele pozostawili mi w spadku kawałek zielonej trawy, kilka kępek chwastów porastających boczne zakamarki i ciekawskie oczy sąsiadów wokół nas.
Dla wyjaśnienia wszystkim, którzy nie mają pojęcia jak wygląda angielski ogródek w wersji minimalistycznej na osiedlu składającym się z domków jednorodzinnych. Nie jest to bynajmniej spełnienie marzeń ogrodnika, to raczej mała przestrzeń dla młodej rodziny. Masz kilka metrów na wywieszenie prania, postawienia jakiegoś stolika z krzesełkami czy obowiązkowego zagracenia przestrzeni olbrzymią trampoliną.

Trampoliny w tych ogródkach dla ślimaka to też temat dość prześmiewczy i niemal majacy znaczenie ikony w mediach społecznościowych. Prawda jest taka,że dzielni rodzice kupują ustrojstwo, zawalają nimi pół ogródka a latorośle łaskawie pobawią się na nich może z dwa razy do roku.

Jeśli masz ochotę mieć odrobinę prywatności to trzeba wysilić szare komórki w celu opracowania strategii uciekania przed ciekawskim spojrzeniem sąsiada a co gorsza natrętnym wyziewom papierosów. Domy i ogrody są sprytnie podzielone, nie ma tu linii prostych. Co w rezultacie tworzy arcy ciekawe zjawisko z okna pierwszego piętra. Jednak tuż obok zawsze podejrzanie poruszają się rolety, zamyka okno, czy kaszle ktoś.
Moje „zielone pole” jednak mnie nie przerażało, byłam wychowana w domu z ogrodem. Pierwsze lata emigracyjne spędziliśmy w wielkim mieście, ciasne mieszkanie na drugim piętrze nie zaspokajało moich marzeń w kwestii ogrodu. Tym bardziej dostając ten skrawek terenu poczułam,że oto nadchodzi dla mnie czas nowej przygody.
Teraz mam przed sobą gęstwinę kwiecia, kolory krzewów, sześć lat pracy i wzrostu.

Czy osiągnęłam pełnię? Nigdy w życiu, pisanie, pielenie, praca w ogrodzie, nowe plany, kolejny etap.
Nowe musi przyjść, jak nieubłagany koniec lata.
W następnym odcinku – o sąsiadach i moich zmaganiach z ziemią

Zostaw ślad swojej wędrówki – napisz, co Cię poruszyło